Ostatnie lata to dla amerykańskiego kina wyraźne pasmo twórczego zastoju. Częściowo przyczynił się do tego strajk scenarzystów, którzy uznali, że dobre skrypty warte są znacznie więcej niż zwykło się za nie płacić. Trudno się nie zgodzić. Producenci coraz częściej sięgają po sprawdzone hity sprzed lat i „odgrzewają kotlety”. Prawie każdy leciwy przebój doczekał się już kontynuacji bądź został nakręcony ponownie. Dochodzi już nawet do takich absurdów jak „remake remake'u”. Tak jest w przypadku Davida Cronenberga, który ma w planach nakręcenie nowej wersji „Muchy” - filmu, który wyszedł spod ręki tego reżysera przeszło dwadzieścia lat temu. Już tamten obraz był przeróbką horroru z lat pięćdziesiątych...Amerykańscy filmowcy chętnie sięgają też po inspiracje w kinie zagranicznym i z całkiem niezłymi komercyjnymi rezultatami tworzą swoje wersje np. horrorów azjatyckich czy francuskich komedii. Myli się jednak ten, kto myśli, że w tego typu zabiegach przodują filmowcy z USA. Wiele lat temu, kiedy amerykański przemysł filmowy tonął w dobrych scenariuszach a technika animacji poklatkowej święciła największe triumfy, ktoś inny zdecydował się na importowanie pomysłów z zagranicy. Mowa tu o Turcji, która w przeciwieństwie do swych zachodnich przyjaciół nigdy nie zawracała sobie głowy wykupywaniem praw autorskich. Dzięki temu powstało kilka przeuroczych „kwiatków”.
Turecki James Bond, czyli „My name is Cocuk. Altin Cocuk”
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą