Wielki biznes rządzi się własnymi prawami, które… niekiedy z prawem nie mają wiele wspólnego. Tym razem jednak przyjrzyjmy się tym ciekawym, niekoniecznie nielegalnym praktykom.
Na początku lat 90. ubiegłego stulecia na niektóre europejskie rynki trafił napój pod nazwą Crystal Pepsi - niebarwiona karmelem, pozbawiona kofeiny, a przy tym mniej kwaskowa alternatywa dla zwykłej Pepsi. Nieco później nowość wprowadzona została do sprzedaży także w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Wszystko szło dobrze dopóty, dopóki sukcesów konkurenta nie dostrzegła Coca-Cola, która postanowiła zaoferować Tab Clear - napój niemal identyczny co Crystal Pepsi.
Z założenia jednak Tab Clear skazany był na porażkę. Stąd celowo zła kampania reklamowa, określająca napój jako bezcukrowy, dietetyczny, a nawet "medyczny" - dokładne przeciwieństwo tego, czego oczekiwali klienci. Chodziło o to, by zasiać wśród konsumentów przekonanie, że również Crystal Pepsi "jest złe". Nieprzypadkowo też Coca-Cola kampanię w stylu kamikaze przeprowadziła pod mało znaną marką Tab - by nie kalać własnego wizerunku. Szczyt perfidii - ale też i skuteczności. W ciągu zaledwie pół roku zarówno Crystal Pepsi, jak i Tab Clear nie miały już czego szukać na sklepowych półkach, choć przecież - w szczególności ten pierwszy - zapowiadał się zupełnie dobrze.
Dla jednych to najszybszy sposób na odgrzanie posiłku, dla innych gastronomiczne zło wcielone będące w stanie zamienić nawet najlepsze danie w papier. Fakty są jednak takie, że kuchenki mikrofalowe znajdują się po dziś dzień w większości domów - i nic nie wskazuje na to, żeby miały w niedalekiej przyszłości zniknąć. Można by więc pomyśleć, że wynalazca mikrofalówki żyje w najlepsze w luksusach.
Cóż, nie żyje - to po pierwsze. Percy Spencer zmarł w 1970 roku. I - to po drugie - na pewno nie w luksusach. Za opracowanie patentu firma, dla której pracował, Raytheon, zapłaciła mu całe… dwa dolary. Pośmiertnie nazwała też jego imieniem budynek, a University of Massachusetts przyznał mu honorowy doktorat. W jaki sposób Spencer dokonał swojego odkrycia? Zauważył po prostu, że gdy przebywał obok radaru wykorzystującego fale elektromagnetyczne, rozpuścił mu się w kieszeni batonik. I postanowił sprawdzić dlaczego. Naukowa ciekawość doprowadziła do odkrycia, które może nie zrewolucjonizowało, ale na pewno w jakiś sposób wpłynęło na życie ludzi w różnych częściach świata.
Elon Musk zdążył już zasłynąć z tego, że wszystko, czego się dotknie, zamienia w złoto. To bardzo miła umiejętność, którą nabywają tylko niektórzy. A i nawet wśród tych "wybranych" nie zawsze wszystko idzie dokładnie tak, jak się spodziewali. I tym samym w 2008 roku SpaceX i Tesla stanęły na krawędzi bankructwa. Wcale nie będzie przesadą, że zabrakło dosłownie kilku godzin, by zostać zmuszonym do ostatecznego zgaszenia światła. W ostatniej chwili udało się jednak zebrać 20 milionów dolarów od inwestorów i odsunąć widmo porażki. Zresztą nie potrzeba było wcale wiele. Wystarczyły zaledwie dwa dni, by sytuacja całkowicie się odwróciła - SpaceX wygrało przetarg na współpracę z NASA, a kontrakt opiewał na dobre 1,6 miliarda dolarów.
Wszyscy słyszeliśmy powtarzaną gdzie tylko się da mantrę, jakoby śniadanie miało być najważniejszym posiłkiem w ciągu całego dnia. A dlaczego akurat śniadanie - a nie pożywny obiad czy kolacja spożyta o odpowiedniej porze? Można by odpowiedzieć, że chodzi przecież o to, by "zapewnić sobie energię na cały dzień". No nie do końca - bo
najważniejszym posiłkiem śniadanie stało się dopiero w 1944 roku za sprawą… amerykańskiego producenta płatków do mleka. Prowadzona przez General Foods kampania zapisała się w dziejach marketingu przede wszystkim swoją intensywnością graniczącą niemal z agresją. Reklamy wykrzykiwane były w stacjach radiowych, a w sklepach spożywczych zaroiło się od ulotek instruujących Amerykanów, że koniecznie muszą zacząć jeść śniadania. I koniecznie z płatkami określonej marki.
Tasiemce, telenowele, wlokące się w nieskończoność seriale w wielu miejscach świata, w tym również w Polsce, znane są także jako "opery mydlane". Skąd tak fantazyjna nazwa i jaki w ogóle związek mają owe seriale z mydłem? Wcale nieprzypadkowy. Historia tego określenia sięga piętnastominutowych audycji radiowych, jakie emitowano przede wszystkim z myślą o paniach domu. Fabuła - a przynajmniej coś, co miało udawać fabułę - była celowo kreowana w taki sposób, by podobać się zwłaszcza kobietom. A dlaczego, można łatwo zrozumieć, zerkając na listę sponsorów tego słuchowiska. Colgate-Palmolive, Procter & Gamble i inne firmy słynące z produkcji środków czystości. I nie jest tajemnicą to, że pierwotnym celem
oper mydlanych było właśnie zwiększanie sprzedaży
mydła. W sumie to i tak bardziej humanitarna opcja niż wypuszczenie w świat wirusa, choć efekty podobne…
Współczesne samochody mają przejechać określoną liczbę kilometrów, a potem rozsypać się - najlepiej w drobny mak. Podobnie sprzęty AGD po założonej liczbie roboczogodzin. Wszystko po to, by firmy, które je wyprodukowały, mogły sprzedać klientom kolejne egzemplarze. Stworzenie czegoś, co można sprzedać raz, a potem działa przez wiele lat, nie psując się, po prostu się nie opłaca. Niestety dotyczy to nie tylko przedmiotów codziennego użytku, ale również przemysłu medycznego, zwłaszcza farmaceutycznego.
O tym przekonała się firma Gilead, która wypuściła na rynek bardzo dobry lek na wirusowe zapalenie wątroby typu C. Skutek? Wcale nie medal za osiągnięcia i duma z przyczynienia się do ratowania ludzkości, tylko… dramatyczny spadek wartości akcji. Wysoka skuteczność leku pomogła szybciej wyzdrowieć dużej liczbie pacjentów, który nie potrzebowali już kolejnych dawek. Bardzo szlachetny, ale jednak strzał w stopę.
Zupełnie logiczne wydaje się zakładanie biznesu tam, gdzie konkurencja jest mała lub nie ma jej wcale - bo przecież jaki byłby sens w dokładaniu sobie wyzwań już na samym początku. A jednak bardzo często różne konkurujące ze sobą sklepy, jak Biedronka i Lidl czy stacje benzynowe, otwierają się dosłownie jedno obok drugiego. W czym rzecz?
A w tym, że na nic komukolwiek brak konkurencji, kiedy zabraknie również popytu. Liczba lokalizacji, w których naprawdę opłaca się rozpocząć działalność, jest wbrew pozorom mocno ograniczona. Stąd powstawanie tzw. klastrów w sprzyjających danej branży miejscach. Jest też dodatkowa zaleta - wzrost ogólnej liczby klientów. Jeżeli klientowi nie robi różnicy, czy kupuje w Biedronce czy w Lidlu, jest większa szansa, że zdecyduje się przyjechać tam, gdzie są oba te sklepy i podejmie decyzję na miejscu, niż że wybierze się specjalnie do miejsca, w którym jest tylko jeden.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą