Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych LXV

24 203  
3   8  
BUUU! Klikaj!Dziś dowiesz się jak ogromny wkład w wychowanie dzieci miała Milicja Obywatelska. Dziś także zburzymy pewną ścianę, poćwiczymy karate, pouprawiamy różne sporty, a także w niecodzienny sposób wykorzystamy Trabanta.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

BYĆ JAK JEDI

W czasach polskiej premiery Gwiezdnych Wojen miałem ok. 10 lat i byłem wraz z kolegami pod silnym wpływem ciemnej strony mocy. Wymyśliliśmy sposób na walkę mieczami świetlnymi. Kupowało się w składnicy harcerskiej takie dłuuugie latarki na pięć baterii R20. Potem szliśmy po zmroku na pobliską budowę. Do piwnic nie docierało światło, a na podłodze zalegała gruba warstwa gipsu, czy innego cementu. Zawiązywaliśmy sobie na twarzy koszulki i skakaliśmy po tym cemencie, aż całe pomieszczenie było zapylone po sufit. Teraz wystarczyło włączyć latarki. Snop światła wyglądał w tym pyle jak prawdziwy miecz świetlny.
Jednak pewnego razu jeden z "Jedi" nie wyszedł z piwnicy, bo stracił przytomność. Zapylił się na całego. Wezwaliśmy na pomoc radę Jedi, znaczy się rodziców. Kumpel wylądował na tydzień w szpitalu, leżał w masce tlenowej i oddychał jak prawdziwy lord Vader. Opierdalu nie pamiętam, może dlatego, że w końcu to nie ja przeszedłem na ciemna stronę tylko on.

by Niezarejestrowany

* * * * *

SKOK O TYCZCE

Bawiąc parę ładnych lat temu u babci nudziłem się niemiłosiernie. Nie było w pobliżu żadnych rówieśników, więc zmuszony byłem urozmaicić sobie czas wolny (dorośli jakoś nie wykazywali zainteresowania moją osobą). Jako, że na topie był wtedy Marian Kolasa stwierdziłem, że też potrenuję skok o tyczce, którą zastąpił zwykły kij od szczotki. Problemem było, gdzie ma być punkt przyłożenia mojej prowizorycznej tyczki, jednak dla chcącego... Część podwórka wyłożona była płytami drogowymi (dla niezorientowanych betonowe płyty z owalnymi otworami). Jak postanowiłem tak i
uczyniłem. Rozbieg, włożenie kija w otwór i kij wbity w brzuch. Klasycznie nadziałem się i cud tylko sprawił, że nie przebiłem sobie brzucha. Leżałem tak i zwijałem się z bólu myśląc jak to dobrze, że nie skoczyłem. W swoim planowaniu przedsięwzięcia zwanego szumnie skokiem zapomniałem bowiem o czymś tak trywialnym jak jakakolwiek poduszka czy materac, na którym mógłbym bezpiecznie wylądować. Jak to mówią: nie ma tego złego...

by Mroovka

* * * * *

HUŚTAWKA

Miałem jakieś 8-9 lat. Spędzałem lato na wczasach z rodzicami, gdzieś pośród mazurskich jezior. Przed domem wczasowym stały wielkie huśtawki. Metalowe, wysokie, ciężkie. Z kilkoma kumplami wpadliśmy na pomysł urządzenia sobie zawodów w skokach z tychże huśtawek. Liczyła się odległość. Był tylko mały problemik. Otóż były one zbyt nisko zawieszone, tak, że podczas zabawy trzeba było podkulać nogi ,aby nie szorować nimi po piasku. Postanowiłem pokazać swoim kumplom jaki to ze mnie mistrz w lotach huśtawkowych (wcześniej sporo ćwiczyłem w szkole podstawowej, osiągałem rekordowe wyniki, wzbudzając przerażenie w oczach pani nauczycielki i podziw zebranej gawiedzi zerówkowej), ale nie miałem jak rozpędzić tej huśtawki. Postanowiłem że nie będę siadał na niej, tylko stanę. Rozwiązywało to problem jej niskiego zawieszenia. Zapowiadał się rekordowy skok. Rozpędziłem huśtawkę. W odpowiednim momencie, kiedy zaczęła się wznosić (tak właśnie należy z nich skakać, ani wcześniej ani później) gwałtownie się z niej wybiłem, prostując nogi. Lot był niespodziewanie krótki. Zdziwiło mnie to troszkę. Nie tego się spodziewałem. Upadłem na buzię w piach ,dokładnie w miejscu w którym wcześniej szorowałem nogami. Chwilkę zajęło mi zrozumienie mojej sytuacji. Pojawiło się pewne pytanie w mym zaskoczonym obrotem sprawy łbie. Jego treść była mniej więcej taka: "Skoro leżę w tym miejscu, gdzie zazwyczaj jest huśtawka, to co teraz się z nią dzieje?" Odwróciłem się aby to sprawdzić. Wracała rozpędzona... Zdążyłem tylko rękoma osłonić głowę i mocniej przywrzeć do ziemi. Trafiła mnie w lewe kolano od zewnętrznej strony. Przecięła skórę aż do mięsa na długości około 10 cm. Pojawiło się trochę krwi. Bałem się gniewu mamy, więc korzystając z liści babki lekarskiej i chusteczek zatamowałem krwotok. Aby rodzice niczego się nie domyślili, zacząłem chodzić w długich spodniach. Skutkiem tego zdarzenia jest szrama na kolanie (mam ją do dziś) i nauka jaką wysnułem, mówiąca że nie należy skakać z huśtawek z pozycji stojącej.

by Niezarejestrowany

* * * * *

KARATE

Jako małolat miałem posturę raczej chuderlaka i powodowało to wiele zaczepek ze strony rówieśników którzy po prostu czuli (i mieli racje) ze mogą mnie bez problemów sprać. Moj kuzyn starszy o kilkanaście lat zmotywowany bardzo ówcześnie modnymi filmami z Brucem Lee chodził na lekcje karate. Zlitował się biedak nade mną i pokazał mi kilka chwytów, żebym nie był tak zupełnie bezbronny. Dowiedziałem się miedzy innymi jak wykonuje się "Kop Z Półobrotu". Pokazał mi to wszystko i kazał ćwiczyć w domu, to sobie powinienem dać rade w bojkach. Byłem podekscytowany i faktycznie próbowałem trenować i w moim mniemaniu szło mi coraz lepiej, więc nie mogłem się doczekać wizyty kuzyna, żeby mu opowiedzieć o postępach w nauce. Kiedy wpadł do nas z odwiedzinami z jakiejś większej okazji z kwiatami i z rodzinka, ja wybiegłem mu na powitanie i z krzykiem "ZOBACZ JUŻ UMIEM KOPAĆ Z PÓŁOBROTU!" i nie czekając, aż zdąży zdjąć odzienie wierzchnie podskoczyłem do góry przed nim i bez żadnej finezji sprezentowałem mu przepięknego kopa w jajka. Jacek zrobił się blady, kwiaty wypadły mu z reki i nie wydusił z siebie ani słowa, tylko jęknął i padł na kolana. Leżał tak z 15 minut, jego mama była tak spanikowana, że chciała wzywać pogotowie. Na szczęście skończyło się bez większego urazu. Jacek odzyskał mowę, tylko był jakiś dziwnie milczący. Do dzisiaj o tym nie rozmawiamy, ale chyba nie ma mi za złe bo kilka lat później udało mu się zrobić dziecko a jego córka jest moją chrześnica.

by Mario76

* * * * *

ŚCIANA

Miałem wtedy może z 9 lat. Mój ówczesny wiek jest jednak nieważny, bo to, co zrobiłem, jest przykładem uniwersalnej głupoty, choć w wyniku tego co zrobiłem nikt nie ucierpiał. Jak większość dzieciaków mieszkających w blokach, traktowałem piwnice i klatki schodowe jako najbardziej sprzyjający wszelkim zabawom obszar. W zespół z kilkoma kolegami oraz bratem przechodziliśmy etap eksploracji i poznawania otaczającego nas świata. Ponadto na skutek oglądania rozmaitych seriali w telewizji fascynacja podziemiami osiągnęła u nas apogeum. Wynik współdziałania wszystkich tych czynników jest oczywisty: byliśmy Badaczami Piwnicy. Z pomocą rozmaitych piłek do metalu, łomów i innych "bandyckich" narzędzi czyniliśmy dość duże szkody niszcząc kłódki i drzwi, aby otworzyć sobie drogę do niezbadanych dotąd fragmentów piwnicy. W pewnym momencie stanęła nam na drodze ściana. Po przeprowadzeniu "pomiarów" stwierdziliśmy, że z pewnością nie jest to ściana zewnętrzna, zatem COŚ ZA NIĄ JEST. Ściana była zbudowana z cegły, a nie wielkiej płyty, jak reszta bloku, więc przebicie się przez nią nie było proste. Po kilku dniach pracy z użyciem dłuta udało się nam usunąć zaledwie dwie cegiełki. Ciemność, którą widzieliśmy przez utworzoną dziurę nęciła nas niesamowicie, ale ze smutkiem zaniechaliśmy działań. Jednak nie bylibyśmy sobą gdybyśmy na coś w końcu nie wpadli. Kumpel jakoś (do dzisiaj nie wiem jak) dowiedział się, że w kopalni "kłopotliwe" ściany po prostu się wysadza. Z początku górę brał u mnie (dowódcy naszej bandy) rozsądek, gdyż wiedziałem, że wybuch w piwnicy nie przyniesie nic dobrego. W końcu jednak ciekawość przeważyła i zdecydowałem się na "strzał". Jakimś cudem zdobyliśmy 2 litry bardzo wybuchowej substancji (dla waszego dobra nie powiem co to było i jak to dostaliśmy). Pozostało zatem tylko przelać ją do odpowiednio przygotowanych butelek i umieścić w uprzednio wyciosanym otworze. Po napełnieniu dwóch plastikowych litrówek włożyliśmy w szyjki szmaty następnie do szmat przymocowaliśmy dość długie (aż takimi idiotami nie byliśmy) lonty ze sznurka, którego wolne końce nasączyliśmy denaturatem, by łatwo zajęły się ogniem. W dniu eksplozji, w pobliżu wysadzanej ściany - znajdującej się na końcu bardzo długiego piwnicznego korytarza, zebrało się nas z siedmiu (na szczęście bez brata, bo jakby na mnie doniósł, to do dzisiaj siadałbym z bólem) i komisyjnie podpaliliśmy lonty. Oczywiście natychmiast oddaliliśmy się na bezpieczną - w naszym mniemaniu odległość. Nie pamiętam co dokładnie się stało, gdy ogień dosięgnął butelek. W sumie to nikt z obecnych tego nie pamiętał, albo bał się o tym mówić. Wiem, że jak się ocknąłem, to w całym korytarzu był dym, a cegły ze ściany leżały dobre piętnaście metrów od miejsca gdzie poprzednio był mur (my odeszliśmy od ściany na ok. 20 metrów). Od eksplozji nie mogło minąć dużo czasu, bo ludzie jeszcze nie schodzili do piwnicy, by sprawdzić co się stało. Oczywiście pędem uciekliśmy z "miejsca zbrodni" i przez najbliższe tygodnie unikaliśmy schodzenia do piwnic. Spółdzielnia Mieszkaniowa wyciszyła sprawę, a jako oficjalny powód podano coś związanego z gazem (już dokładnie nie pamiętam). Nikogo to wtedy specjalnie nie zdziwiło, bo bloki już wówczas się rozpadały. Rury z gazem były nieszczelne, Pogotowie Gazowe właściwie bez przerwy krążyło po osiedlu, a na połowie klatek śmierdziało metanem (tzn. dodatkiem zapachowym, bo sam metan nie ma zapachu). Zresztą to powiązanie z gazem nie było dla nas później zaskoczeniem. W końcu odkryliśmy co było za wysadzoną ścianą - pomieszczenie CO, wraz z zaworami i licznikami ciepłej wody oraz gazu dla całego bloku. Sami już wiecie, co mogłoby się stać, gdybyśmy mieli mniej szczęścia.

by Niezarejestrowany

* * * * *

NIE PCHAJ PALUCHA!

Lat miałem bodajże 6 lat, pewnego razu wyszedłem z moją mamą do sklepu. Moja mama zostawiła mnie przed sklepem i wtedy zobaczyłem coś bardzo intrygującego, a mianowicie - dwie dziurki na kłódkę. Jako osoba, która musi wszystkiego dotknąć i wszystko zobaczyć, wsadziłem tam palec, gdy drzwi były zamknięte... Niestety w tym samym czasie jakiś zdrowo natankowany żul otworzył drzwi, a że były to drzwi stalowe i dosyć ciężko chodziły w zawiasach, nawet nie poczuł, jak miażdży mi się palec wskazujący. Na szczęście palec dało się zszyć, ale dziwnie mi chrupie w stawach jak go zginam.

by Cosmos_pl

* * * * *

PAMIĘTLIWY

Dawno dawno temu, kiedy miałem jakieś sześć lub siedem latek obmyśliłem sobie plana, że pohuśtam się na łańcuchu oddzielającym chodnik od jezdni. Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Usiadłem na łańcuchu odwrócony twarzą w kierunku jezdni i zacząłem robić sobie najnormalniejsze na świecie buju buju. I było mi tak miło i przyjemnie, aż do chwili kiedy to nagle na swojej prawie że szlachetnej pupunii poczułem niewiadomo skąd silnie nieziemskie pieczenie. Uniesiony niewidzialną siłą poszybowałem w górę lądując tyłeczkiem na prześlicznym czarnym asfalciku. (Całe szczęście, że w tamtym okresie czasu samochodów było jak na lekarstwo, więc nikt nie miał tej okazji, aby przyczynić się do tego, abym został uhonorowany nagrodą Darwina). Kiedy się już wreszcie zatrzymałem i odwróciłem, to zobaczyłem, że przyczyną nagłego dostania oddolnego dopalacza był Pan Milicjant, który machając do mnie "przyjaźnie" pałeczką, zapytał się czy mam nadal ochotę na pohuśtanie się. Oczywiście nie miałem i już więcej w życiu tego nie zrobiłem w takim miejscu.
Epilog:
Akcja przenosi się ok. 10 lat później. Ja, jako młody gniewny, chciałem popisać się przed kumplami jaki to ze mnie luzak jest i usiadłem sobie na ławce, ale w ten sposób, że tyłeczek (a właściwie już w tym czasie zwykła d*pa), znajdowała się na oparciu, a stópki razem z buciorkami na siedzisku. I jak tylko tak usiadłem to od razu przypomniało mi się zdarzenie z łańcuchem opisane powyżej. I wiecie co? Natychmiast sam, bez niczyjej namowy pokornie zlazłem z tej ławeczki nie czekając na pojawienie się kolejnego pana milicjanta. I jak tu nie wierzyć przysłowiu, że czym skorupka za młodu...
Morał:
Milicja to miała dar przekonywania, prawda?

by Francik

* * * * *

JAJECZNICA

Miałem wtedy lat z 12, może 13. Byłem na wakacjach u mojej babci na wsi. Rezydowałem tam już z tydzień i zaczynało mi się powoli nudzić. Nadszedł jednak piękny majowy weekend i do babci zjechała się cała rodzinka. A że babcia miała wnuków dużo, to niewiele myśląc stworzyliśmy dwie drużyny piłkarskie i postanowiliśmy rozegrać mecz piłki nożnej na ogromnym podwórku przed domem. Celem wyjaśnienia - podwórko było takie wielgaśne, bo mój dziadek miał firmę transportową i ciężarówki musiał gdzieś parkować. Ale wracając do meczu. Graliśmy sobie w tą piłkę na prawie pustym podwórku. Mówię prawie, ponieważ stała tam tylko przyczepa od ciężarówki, taka z zaczepem na sprężynie (głównym bohaterem akcji, poza mną oczywiście). Więc dostawszy podanie od kuzyna biegnę w kierunku bramki, patrząc tylko na piłkę, żeby mi nie odskoczyła. I w tym momencie nastała ciemność. Jak się okazało po odzyskaniu przytomności, z wielkim impetem przydzwoniłem we wspomniany zaczep genitaliami. Bolało niemiłosiernie, a do tego ten błękitny kolor. Po prostu spóźniona Wielkanoc... Skończyło się na szczęście tylko na kilku dniach bólu i zimnych okładach, jakoś nikt nie miał serca na mnie krzyczeć. Z resztą jest wszystko ok, zaświadczy o tym mój 2 letni synek.

by Tomolu

* * * * *

TRUSKAWKI

mając może z 10-11 lat ganialiśmy całą paczką po wsi i poza nią starając się jak najmniej wpaść rodzicom w oko, aby czasem nas nie zagonili do jakiegoś pożytecznego zajęcia. Oczywiście po jakimś czasie ogarnął nas głód. Do domu zachodzić nie warto, po co było ryzykować. A że był to sezon na truskawki, więc zalegliśmy na czyimś "znajomym" polu truskawek i jak szpaki ogałacaliśmy je. Należy wspomnieć, iż owe poletko położone było na pochyłości i na dole ogrodzone (mocno powiedziane) konstrukcją jakichś belek, słupków powiązanych bezładnie drutem kolczastym. Wyglądało to trochę jak zasieki. Gdy nas nakryto na szabrowaniu truskawek, oczywiście zerwaliśmy się jak stado wróbli i w te pędy na dół (bo u góry na nas nachodzono ze słowno-krzykliwą reprymendą). Z racji pochyłości i strachu (który skrzydeł dodaje) rozpędziłem się niemiłosiernie i zbliżając się do ogrodzenia doszedłem do wniosku (w ułamku sekundy oczywiście), że nie warto próbować wyhamowywać, wobec czego podjąłem decyzję, że przeskoczę jednym susem - przy takim rozpędzie - owe ogrodzenie (które nota bene było dosyć niskie z racji chylenia się ze starości). Niestety! Okazało się że jak zwykle zawiodły obliczenia, brak doświadczenia (wiek!) oraz wspomniane wcześniej skrzydła (widocznie strach był za mały). Koniec końców wylądowałem twarzą w całym tym bałaganie, który kiedyś był ogrodzeniem, a wówczas stanowił kłębowisko drutu kolczastego. Po tym przyprowadzono mnie do domu - nie byłem w stanie sam iść z powodu kiepskiej "wizji" gdyż krew mnie zalewała dosłownie. Mama o mało nie zemdlała - chociaż zaprawiona była przy mnie do widoku krwi. Na szczęście okazało się że mam " tylko" głęboką bliznę na czubku nosa (do dzisiaj - 32 lata) oraz lekko poszarpaną górną wargę. Ojciec stwierdził, że będę musiał nosić wąsy (co czynię - lecz nie z tego powodu). Ogólnie skończyło się na strachu bardziej niż na uszkodzeniach ciał. Grunt że oczy ocalały - cudem.

by Carlosjfr

* * * * *

STARY A GŁUPI

TRABANT


Moi koledzy mieli ciekawą zabawę. Jazda na dachu trabanta. Nigdy nie chcieli mnie ze sobą na ową przejażdżkę zabrać. Pewnej nocy, chyba dla poprawienia mi humoru - a miałam wtedy potężną chandrę - zaproponowali mi tę rozrywkę. Oczywiście, że się zgodziłam i ucieszyłam. Na swoje nieszczęście chyba. Odkręcone szyby, ja po lewej stronie na dachu, kolega po prawej. Trzymaliśmy się za framugi, on jeszcze miał przełożoną rękę nade mną, tak by trochę mnie trzymać. Tak długo jak jechaliśmy po prostej wszystko było dobrze, niestety na zakręcie w prawo nie utrzymałam się. Trzasnęłam na ziemię, z relacji świadków wiem, że ów kolega spadł na mnie, a ja pamiętam tylko okrutny ból w lewej nodze i wszystkie k.... świata na ustach. Noga chyba w sekundę zrobiła się 2 razy większa. Zawieźli mnie na pogotowie, a że miejsce wypadku było oddalone od miasta, to trochę to trwało. Jak już wdrapaliśmy się po schodach na dyżur, to okazało się, że strajk. No to szpital wojskowy. Rentgen, gips, usztywnienie, bandaż, gdyż w trakcie okazało się, że i kciuk wybity. A teraz najgorsze. Co powiedzieć w domu i jak zareagują rodzice na powrót o 5 nad ranem zamiast wieczorem następnego dnia. Upadek ze schodów był dobrą wymówką, przy czym prawda i tak wyszła na jaw...

by Niezarejestrowana

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


Oglądany: 24203x | Komentarzy: 8 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało