Inspiracja – to ta mała iskra, która staje się początkiem
całego procesu twórczego, natchnieniem do kreowania wielkich
rzeczy. W praktyce zaś inspiracja to często po prostu bezczelne
kopiowanie innych dzieł, ale też wizerunku prawdziwych postaci albo
ich głosu czy charakterystycznych zachowań. Twórcy rzadko kiedy
kryją się ze swoimi „muzami”, dzięki czemu dziś na przykład
wiemy, że Van Helsing naprawdę istniał, a szalona Harley Quinn ma
swoje korzenie w nudnej, jak lektura „Nad Niemnem”, operze
mydlanej!
Seksowna, na swój
spaczony sposób, konkubentka Jokera miała swój debiut nie na
kartkach komiksu o przygodach Mrocznego Rycerza, ale w serialu
animowanym. Miało to miejsce w 1992 roku, a za pomysłem
wprowadzenia do nietoperzego kanonu tej interesującej postaci stał scenarzysta
Paul Dini oraz producent Bruce Timm. Ten pierwszy przyjaźnił się z
aktorką Arleen Sorkin, którą znał jeszcze z czasów szkolnych i
postać Quinn
od samego początku wzorował właśnie na niej.Szczególnie
istotnym elementem wizerunku Harley miał być jej sposób mówienia
i Paul nie wyobrażał sobie, aby szalona kryminalistka przemawiała
głosem kogoś innego niż Sorkin. I tak też aktorka, która przez
ponad ćwierć wieku pojawiała się na ekranie jako jedna z
bohaterek amerykańskiej opery mydlanej pt. „Dni naszego życia”
stała się nie tyko inspiracją dla stworzenia narzeczonej słynnego
błazna, ale i ofiarowała jej własne struny głosowe zarówno na potrzeby
filmów oraz seriali, jaki i nawet gier komputerowych.
W 1967 roku, kiedy
do kin, triumfalnie wjechało nowe dzieło wytwórni Walta Disneya
pt. „Księga dżungli”, widzowie bez trudu wyłowili z tego
seansu pewne zabawne nawiązanie do czterech czołowych postaci
ówczesnej popkultury. Mowa oczywiście o sępach, które to aż za
bardzo przypominały członków zespołu The Beatles. Te sympatyczne
ptaszyska pojawiły się 36 lat później w kontynuacji tego filmu, a
także w animowanych serialach telewizyjnych, a
jeden z padlinożerców
załapał się nawet na gościnny występ w słynnym „Kto wrobił
królika Rogera?”.
Inspiracja muzykami
z legendarnej grupy jest tu oczywista, ale mało kto wie, że
równocześnie z pracą ekipy Disneya, która tworzyła animację
tych postaci, trwały rozmowy z członkami The Beatles, aby ci
zechcieli podłożyć głos głupkowatym sępom. Niestety, John
Lennon odmówił w imieniu zespołu, argumentując swoją decyzję
przytłaczającą ilością pracy, która miała w najbliższym
czasie czekać grupę. Podobno muzyk nie był też zbyt zachwycony
pomysłem filmowców i sugerował im, aby raczej stworzyli jednego
sępa, który wyglądałby jak Elvis Presley…
Skoro już
wspomnieliśmy o genialnej, „króliczej”, produkcji Roberta
Zemeckisa to od razu wspomnijmy o innej postaci, która w filmie tym
dostała swój niewielki epizod. Mowa o Betty Boop – animowanej
chłopczycy, którą do życia powołał Max Fleischer, a raczej -
Majer Fleischer. Ten pochodzący z Krakowa Żyd, po wyemigrowaniu
do USA, stał się prawdziwym pionierem animacji – to on dał światu
Popeye’a oraz stworzył pierwszą kreskówkę o przygodach
Supermana!
Do lat 30. rysunkowa Betty
miewała swoje sprośne epizody, ale w latach 30. musiała zostać
nieco przywołana do porządku, bo w życie wszedł tzw. Kodeks Haysa
zabraniający pokazywania na ekranie scen seksu, zmysłowego tańca,
nagości, zachowań homoerotycznych, a nawet… porodów.
No dobra, ale kto
stał za inspiracją dla stworzenia Betty? Ano była to Esther Lee
“Baby Esther” Jones – czarnoskóra jazzmanka, która zasłynęła
jako jedna z popularniejszych w tamtym czasie piosenkarek stosujących
dźwiękonaśladowczy sposób śpiewania zwany scatem* (po paru
ładnych dekadach trend ten został przywrócony do życia przez
niejakiego Johna Scatmana).
* Jeśli ktoś zna inną definicję scatu, albo też ma kolegę, który to może coś na ten temat powiedzieć, to zachęcamy do zachowania tej wiedzy dla siebie.
Van Helsing to
typowy człowiek nauki – sceptyczny, racjonalny mężczyzna o
otwartym umyśle i wręcz detektywistycznym zacięciu. W książce
napisanej przez Brama Stockera, postać ta pochodzi z Holandii i
zostaje wciągnięta w intrygę po tym, jak tajemnicza choroba dopadła
pewną angielską damę. Zachodziło bowiem podejrzenie, że stała się ona
ofiarą ataku transylwańskiego krwiopijcy.
Van Helsing to
bohater, który wyszedł daleko poza ramy książki. Stał się on
też pierwowzorem postaci profesora Bulwera z legendarnego,
niemieckiego filmu „Nosferatu – Symfonia Grozy” (trudno się
dziwić – przecież produkcja ta była nieautoryzowaną, lekko
zmienioną, adaptacją powieści Stockera). Dzielny uczony zagościł również na kartkach komiksów Marvela, a nawet doczekał się własnej,
dość marnej, filmowej historii, gdzie
zrobiono z niego prawdziwego
pogromcę wszelkiej maści potworów.
Mało kto wie, ale
postać Van Helsinga wzorowana została na prawdziwym, również
pochodzącym z Holandii, naukowcu - Gerardzie van Swietenie, który
żył w XVIII wieku i przez jakiś czas był osobistym lekarzem
królowej Czech i Węgier – Marii Teresy. Van Swieten bardzo żywo
interesował się ludowymi podaniami na temat wampirów, które
krążyły wśród niemieckojęzycznych mieszkańców wsi. Ba, nawet
wspomniana Maria Teresa powierzyła Gerardowi misję przeprowadzenia
śledztwa na Morawach, gdzie miały pojawiać się te, żądne
ludzkiej krwi, bestie.
Van Swieten nie
tylko widział w tych plotkach przykład ludzkiej ignorancji i wiary
w zabobony, ale i napisał pracę naukową, w której obalał mity
dotyczące wampirów. Wskazywał np. na to, że wiele z ciał, które
nie uległy rozkładowi pochowano w odpowiednich ku temu warunkach,
co – w jego opinii – mogło być zalążkiem przesądów o
wstających z mogił krwiopijcach. Po zapoznaniu się z badaniami
Gerarda Maria Teresa wydała dekret zakazujący kontynuowania praktyk
bezczeszczenia zwłok kołkami wbijanymi w ich serce, palenia
podejrzanych o nocne eskapady denatów czy obcinania nieboszczykom głów.
Pewnie wielu z was
myślała, że za psychodelicznymi przygodami Alicji stoi cała masa
dziwnych używek, śmiesznych papierosków i podejrzanych grzybów,
którymi to na pewno raczył się Lewis Carroll. Mamy złą wiadomość
– biografowie pisarza nic nie wiedzą o jego rzekomym uwielbieniu
dla narkotyków, ale za to nie jest tajemnicą, kto i w jakich
okolicznościach zainspirował Lewisa do napisania „Alicji w
Krainie Czarów”. A było to tak: Na początku lipca 1862 roku,
odbył się turystyczny rejs po Tamizie. Wśród gości zaproszonych na tę
wycieczkę znalazła się m.in. trójka dzieciaków w wieku 8-13 lat
a także profesor Charles Dodgson – poeta pracujący jako
wykładowca na Uniwersytecie Oksfordzkim. Aby umilić małolatom czas
mężczyzna
opowiedział im wymyśloną przez siebie bajkę, a jej
bohaterką uczynił Alice – jedną z dziewczynek słuchających
monologu Charlesa.
Opowieść profesora bardzo przypadła do gustu
dziatwie, a najbardziej zachwycona była oczywiście 10-letnia
Alice Lidell, która kategorycznie zażądała od Dodgsona spisanie tej
bajki. Charles zrobił to i dwa lata później wręczył dziewczynce
manuskrypt z historią pt. „Przygody Alicji pod ziemią”.
W międzyczasie
pisarz podrzucił znajomym parę kopii swojego dzieła i został
wręcz zmuszony przez nich do wydania tej powieści. I tak też się
stało – w 1865 roku historia napisana przez oksfordzkiego
profesora trafiła na półki księgarń. Dodgson zmienił tytuł na
„Alicję w Krainie Czarów” oraz ukrył się za pseudonimem Lewis
Carroll.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą