Jedni nazwą to ordynarnym plagiatem, inni zdrową inspiracją.
Wszyscy natomiast muszą się pogodzić z tym, że w Hollywood nie ma
miejsca na oryginalność, a proceder regularnego kopiowania
scenariuszy jest niemalże wpisany w kinematograficzną tradycję. Z
tego powodu, wcale nierzadko, filmowcy muszą toczyć boje na salach
sądowych, aby wywalczyć należną im sprawiedliwość (i przy
okazji parę ładnych milionów baksów).
oryginał: „It!
The Terror From Space”
Pierwszy „Obcy”
, w porównaniu ze swoimi następcami, był produkcją dość oszczędną w środkach, która nadrabiała te niedostatki gęstą
niczym powietrze w Krakowie, klaustrofobiczną atmosferą i bardzo
sprawnie budowanym napięciem. To na pewno, w dużej mierze, zasługa
scenariusza napisanego przez Dana O'Bannona. Problem w tym, że
najprawdopodobniej „zgapił” on pomysł na tę historię z
nakręconego w latach 50. filmu „It! The Terror From Space”.
W
obu produkcjach mamy do czynienia ze statkiem kosmicznym, który
ląduje na nieznanej planecie i
przypadkiem zabiera na pokład obcą
formę życia, która to morduje załogę, a na końcu sama ginie
wessana w kosmiczną otchłań. Podczas jednego z wywiadów,
producent „Obcego” - David Giler najpierw stwierdził, że o
plagiacie nie ma mowy i bronił scenariusza mówiąc, że zabójczy
kosmici terroryzujący Ziemian to motyw w kinie sci-fi równie
klasyczny, co pojedynki rewolwerowców w westernach.
Jednocześnie
też wyznał, że pierwotna wersja historii napisanej przez O’Bannona
była ewidentną kalką wspomnianego horroru sprzed paru dekad i że
dopiero drastyczne poprawki Gilera sprawiły, że filmy te wyraźnie
się różnią. Cóż, w dalszym jednak ciągu – podobieństwa są
aż rażące.
oryginał: „Yojimbo”
George Lucas –
twórca „Nowej nadziei”, podpatrzył sporo elementów fabuły tego dzieła z
kina Akiry Kurosawy (głównie – z „Ukrytej Fortecy”). Jednak,
mimo kilku wyraźnych podobieństw, nikt nie zarzucił mu plagiatu.
Mniej szczęścia miał jednak Sergio Leone, słynny włoski reżyser,
który dał światu skarb jakim jest „Za garść dolarów”. Ten
znakomity spaghetti-western jest niemalże wiernym remakiem
nakręconego w 1961 roku (czyli zaledwie trzy lata wcześniej)
„Yojimbo”.
Kurosawa, który obejrzał dzieło, w którym w rolę
bezimiennego, małomównego bohatera wcielił się Clint Eastwood,
miał rzec:
„To naprawdę bardzo dobry film, ale w dalszym ciągu
to MÓJ film!”. Japoński filmowiec nie miał oporów, aby pozwać
Leone za plagiat. Sprawę tę zresztą z łatwością wygrał, bo
filmy te są tak podobne, że nie było żadnych wątpliwości co do
pełnej zasadności pozwu Kurosawy. Sergio zmuszony został do
wypłacenia twórcy oryginału 100 tysięcy dolarów oraz odstąpienia
mu 15% z zarobków wygenerowanych przez „Za garść dolarów”.
oryginał: „Doc
Hollywood”
Do małego
miasteczka trafia młody, arogancki i pewny siebie przybysz zesłany
na to zadupie w ramach odbębnienia prac społecznych. Szybko
zaprzyjaźnia się z mieszkańcami, zmienia swoje podejście do
życia, szczęśliwie zakochuje się, a na końcu postanawia uczynić
z tego miasteczka swój nowy dom. Tak mniej więcej wyglądała
historia opowiedziana przez Pixara w „Autach”.
Dokładnie tak
samo wyglądała też fabuła nakręconego 15 lat wcześniej filmu „Doc
Hollywood” z Michaelem J. Foxem w głównej roli. W dniu premiery
produkcji o gadających samochodach, wielu recenzentów wytknęło
jej twórcom skopiowanie scenariusza hitu sprzed lat. Na szczęście
dla Pixara, twórcy „Doc Hollywood” nie bulwersowali się za bardzo.
oryginał: „Ucieczka
z Nowego Jorku”
W „Ucieczce z
Nowego Jorku” śledzimy losy skazanego na odsiadkę zabijaki, który
wysłany zostaje do Nowego Jorku, służącego obecnie za więzienie
dla najbardziej agresywnych recydywistów, aby odbić stamtąd
przetrzymywanego przez bandytów prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Tymczasem w nakręconym ponad 30 lat później filmie „Lockout”
śledzimy losy skazanego na odsiadkę zabijaki, który wysłany
zostaje do wielkiej stacji kosmicznej, służącej obecnie za
więzienie dla najbardziej agresywnych recydywistów, aby odbić
stamtąd przetrzymywaną przez bandytów
córkę prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
John Carpenter –
twórca oryginału nie krył oburzenia i zaraz po premierze „Lockout”
pozwał scenarzystę tej produkcji – Luca Bessona domagając się
od niego sowitego odszkodowania. Ostatecznie, w toku sądowych
batalii wytknięto całą masę innych podobieństw pomiędzy oboma
filmami i konto bankowe twórcy „Leona Zawodowca” został
uszczuplone o niemal pół miliona euro.
oryginał: „Ostatni
kowboj”
Napisana 10 lat
przed premierą pierwszego filmu o Rambo powieść Davida Morrella,
na której motywach oparto słynną produkcję z Sylwkiem Stalowym,
była znacznie brutalniejsza i mroczniejsza niż jej ekranowa adaptacja.
Ta natomiast okazała się podejrzanie zbliżona do nakręconego w
1962 roku „Ostatniego kowboja” z Kirkiem Duglasem. W obu
przypadkach jest to historia odludka, który na skutek pewnych
wydarzeń, zadziera z szeryfem małego miasteczka i staje się celem polowań.
Podobieństw
między obiema produkcjami jest znacznie więcej –
są tu nawet
identyczne sceny, wliczając w to bardzo charakterystyczny motyw
walki głównego bohatera z helikopterem, gdzie za oręż mężczyźnie
posłużyła bardzo prymitywna broń. W przypadku „Ostatniego
Kowboja” była to strzelba, natomiast Rambo osiągnął podobny
efekt ciskając w maszynę kamieniem…
David Morrell
podobno dość otwarcie przyznał się, że pisząc „Pierwszą
Krew” czerpał sporo inspiracji z filmu z Duglasem. Jeśli zaś
chodzi o tego ostatniego, to aktor ten był o krok od zagrania roli
wspomnianego już wyżej, sadystycznego szeryfa polującego na Johna
Rambo!
oryginał: „Na
fali”
W zasadzie pierwsza
część „Szybkich i wściekłych” to remake nakręconego dekadę
wcześniej filmu „Na fali”. Jedyną znaczącą różnicą jest tu
tylko osadzenie akcji w świecie nielegalnych wyścigów
samochodowych, podczas gdy w produkcji z Keanu Reevesem i Patrickiem
Swayze, było to środowisko amatorów surfingu.
W obu przypadkach
mowa tu o przebiegłych, uzależnionych od adrenalinowych zastrzyków,
rabusiach infiltrowanych przez agenta FBI udającego dobrego ziomeczka, który szybko zdobywa
ich zaufanie i przyłącza się do gangu. Spójrzcie zresztą na tę
oto uroczą analizę omawianych filmów:
oryginał: „The
Vindicator”
Uprzedzę krzyki
stanowczego protestu – nie, nie uważam, że zapomniana perełka
kina sci-fi, jaką jest „The Vindicator” została bezczelnie
splagiatowana przez Paula Verhoevena, jednakże film ten często
uważany jest za jeden z klonów „Robocopa”. A to dość
niesprawiedliwy osąd, biorąc pod uwagę, że „The Vindicator”
powstał w 1986 roku, czyli nieco przed słynną produkcją o
blaszanym gliniarzu.
O czym więc
opowiada nam historia nakręconego w Kanadzie „Windykatora”? Ano
o mężczyźnie, który zostaje brutalnie zamordowany, ale dzięki
zaawansowanej technologii uczonym udaje się utrzymać przy życiu jego mózg.
W ramach tajnego projektu, na bazie sfatygowanego ciała głównego
bohatera, zbudowany zostaje cyborg. Pierwotnie ma on służyć
swoim „twórcom”, jednak ostatecznie - w pełni świadomy krzywdy,
jaką mu wyrządzono, rozpoczyna krwawe polowanie na swoich oprawców.
Brzmi znajomo?
Cóż – z jednej strony to faktycznie może wyglądać
na fabułę „Robocopa”, jednak z drugiej strony – kino zna całe
mnóstwo historii o przywróconych do życia nieszczęśnikach,
którzy spuszczają bolesny wp#rdol swym katom. Dość tu wspomnieć
o bohaterze „Kruka”, czy chociażby „Wygrać ze śmiercią”,
gdzie za łomot odpowiadał sam Steven „Mroczna brew” Seagal.
Warto dodać, że autorem zaskakująco dobrej, jak na ten typ filmu, charakteryzacji
był sam
Stan Winston, który w tym samym roku, za swoją pracę
przy „Aliens” Jamesa Camerona, odebrał Oscara!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą