Parę dni temu cała Polska usłyszała głośny dźwięk, który
przypominał trzask wielkiego, łamanego krakersa. W niektórych
częściach kraju hałas ten był tak potężny, że raportowano tynk
spadający ze ścian bloków. Krrrrach! – dokładnie tak brzmi
jednoczesne pęknięcie tysięcy konfederackich dup. I powiem wam w
zaufaniu, że nie istnieje piękniejsza nuta! Z jakiegoś to powodu
niewinne, prawackie zadki są wyjątkowo delikatne, wrażliwe i
skłonne do poważnych uszkodzeń. Wystarczy tylko, aby ich
posiadacze odpowiednio mocno się zacietrzewili. Tym razem poszło o
jedzenie robaków.
Dotąd przekonany byłem, że najłatwiej wywołać gównoburzę
wśród przedstawicieli lewicowej młodzieży. Na przykład poprzez
powiedzenie na forum publicznym, że istnieją tylko dwie płcie lub
też ostentacyjnie zajadanie się murzynkami, czy nazwanie dnia
pałaszowania pączków „tłustym czwartkiem”, a nie „czwartkiem
plus size”. Tymczasem w ostatnim czasie z wielkim zadowoleniem
widzę, że również i po drugiej stronie barykady nie brakuje osób,
które tylko czekają, aby wybuchnąć historycznym wrzaskiem.
Potrzebny jest tylko powód. Najmniejszy nawet. Ot, taki wielkości
świerszcza domowego. Tym, którzy jeszcze nie wiedzą o co chodzi,
już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż całkiem niedawno Unia
Europejska dopuściła do sprzedaży produkty na bazie wspomnianego
owada oraz larw pleśniakowca lśniącego. Głównie chodzi o mąkę
zrobioną z wysuszonych ciał tychże zwierzątek. Od teraz
można ją
dodawać do ciast, z których wyrabia się chleb, do zbożowych
batoników, a nawet do zup.Pomysł to całkiem niegłupi. Sto gramów
suchego świerszcza zawiera aż 70 gramów białka, a hodowla tych
owadów jest nieporównywalnie bardziej ekonomiczna niż hodowla
bydła. Nie mówiąc już o ekologicznym aspekcie takiego
przedsięwzięcia. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że chów
bydła odpowiada za niemałą część globalnej emisji gazów cieplarnianych i
wymaga zużycia nieprawdopodobnych ilości wody. Świerszcz jest więc
tańszy i bardziej przyjazny dla planety. Dopuszczenie do sprzedaży
owadziej alternatywy może więc mieć sens. Problem w tym, że
przedstawiciele środowisk okołokonfederackich, którzy niestety
bardzo często mają problem z czytaniem ze zrozumieniem, uznali, że
oto na naszych umęczonych oczach Unia Europejska
dokonuje brutalnego
zamachu na kotlet schabowy i parówkę z psa, a nowe prawo ma na celu
pognębić polskiego rolnika, „sfeminizować” mu żonę i siłą
zmusić jego syna do noszenia sukienek w groszki. Głos zabrał nawet
złotousty Krzyś, który w robaczej mące dojrzał spisek
globalistów (z całą pewnością żydowskiego pochodzenia), co to
żrąc karpatki z suchej owadziej dupy, wprowadzają w życie plan
tresury naszego narodu…
Wszystko więc
wskazuje na to, że w alternatywnym świecie biało-czerwonego
prawaka lada moment Polacy zmuszani będą do jedzenia robaków
i tym
samym staną się kanibalami całkiem nieświadomie żując czipsy
czy chociażby pałaszując margaritę na cienkim.
Obrzydlistwo! Z
jednej strony chciałoby się wytłumaczyć tym oburzonym ludkom, że
dopuszczenie do sprzedaży nie oznacza przecież, że świerszcze
będą rzucały się na nas za każdym razem, gdy otworzymy lodówkę.
Chciałoby się, ale jakoś tak szkoda psuć sobie zabawy, bo imba
jest naprawdę urocza!
Do brzegu jednak. Przede wszystkim Bruksela ustaliła konkretne ilości tejże mąki jakie (ewentualnie) mogłyby znaleźć się w składzie np. chleba - w tym wypadku byłoby to 2 g świerszcza na 100 g standardowej mąki. Ustalono także, że każdy wytwór, do produkcji którego użyto by owadów musiałby zostać wyraźnie oznaczony, bo przecież ktoś mógłby mieć alergię na robale czy inne tam pasikoniki. W tym momencie do obrotu owadzim suszem na terenie Europy dopuszczono tylko jedną firmę. Prywatne, wietnamskie przedsiębiorstwo
Cricket One wystosowało wniosek o takie pozwolenie i zgodę od UE otrzymało. Wiwat wolny rynek! Natomiast w żadnym rozporządzeniu nie ma słowa o jakichkolwiek planach zmuszania Europejczyków do żarcia biedronek i chrabąszczy zamiast schabowych, a cała ta awantura została nakręcona głównie przez polityków "wolnorynkowej" prawicy. Tej samej, która przecież tak zaciekle walczy o gospodarczy liberalizm!
Gdzieś tam w tle majaczy jeszcze przedstawiony przed paroma latami raport C40 Cities. To tam pojawiły się czysto hipotetyczne instrukcje dla przyszłych pokoleń, którym przyjdzie żyć w świecie o ocieplonym klimacie. Wśród rad pojawiły się m.in. zalecenia przejścia na wegetarianizm, rezygnacja z prywatnego transportu czy ograniczenie zakupów odzieżowych do minimum. I chociaż już w 2019 roku raport wywołał spore oburzenie i został potraktowany jako realny plan nękania Polaków, to teraz - gdy do sklepów trafi owadzia mąka, temat wrócił ze zdwojoną siłą wywołując histeryczne spazmy wśród niektórych polityków. I cóż z tego, że to czyste sci-fi? I cóż z tego, że sami autorzy tych pomysłów zdecydowanie się od nich zdystansowali wyraźnie dając do zrozumienia, że
wdrożenie tych planów w życie nie będzie możliwe? Łatwowierni panowie z "antyunijnej" sceny politycznej szybko wykorzystali świerszcze i wspomniany raport do swojej agitki.
Wyobrażacie sobie,
jak zareagowaliby ci wszyscy nadęci „patrioci”, gdyby tylko
zaczęli interesować się składem jedzenia, które serwują sobie
na co dzień? Żeby tak spowodować, że taki konfederata zacznie
czytać opis znajdujący się po drugiej stronie torebki z żarciem,
które kupuje w Auchanie... Ot, na przykład gdyby tak na dziale ze
słodyczami ktoś mu powiedział, że w jego ulubionych cukierkach
znajduje się szelak, czyli wydzielina z dupy owada zwanego czerwcem...
Żyjątko to mieszka sobie na pewnym gatunku drzew i żywi się
sokiem wysysanym spod jego kory. Następnie owad wysrywa spore ilości
kleistej wydzieliny, która to twardnieje, stając się tym samym
ochronną skorupką dla złożonych przez niego jaj. Pokrywającą
gałęzie substancję zdejmuje się, przetwarza i szeroko stosuje w
przemyśle spożywczym. Na przykład jako
substancję „glazurującą”
w cukiernictwie. Tymczasem same czerwce żremy już od lat jako
barwnik wielu potraw, więc obecność jakiegoś świerszcza w
składzie jakiejś potrawy chyba nie powinna wywoływać takiego
poruszenia.
Cholernie bawi mnie
to, że obrzydzenie obrońców narodowych wartości wywołuje mąka z
jakiegoś wysuszonego robala, ale za to nie widzi ktoś taki niczego
odpychającego w żarciu kiełbasy z wątroby, płuc, skórek
wieprzowych, ozorów i tłuszczu, albo że o mdłości przyprawia go
perspektywa zjedzenia owadziej bułki, a napchanie żołądka
kolagenem z kości i ścięgien krowy jest już całkiem spoko. To
trochę tak jak z paleniem trawki. Zielsko jest paskudnym
narkotykiem, ale wódkę już możemy chlać, bo jej przyjmowanie
jest
„kulturowo uzasadnione”.
Albo takie kastoreum
obecne chociażby w lodach, które tak radośnie zjadamy podczas
wakacyjnego pobytu nad morzem. Coś, co brzmi niczym nazwa rzymskiego
domu rozpusty w rzeczywistości jest żółtawą esencją z analnych
gruczołów bobra. Zwierzę to wykorzystuje taką wydzielinę do
natłuszczania swego futra. Czasem też bobry łączą kastoreum z
moczem, aby zaznaczyć swój teren. Jakiś chory pojeb odkrył
kiedyś, że dodanie tego świństwa do potrawy sprawia, że ta
smakuje lepiej. Od tego czasu wysusza się gruczoły zabitych bobrów,
a następnie mieli je (gruczoły, nie bobry) na proszek. Biada
weganom! – ten analny wytwór często kryje się pod nazwą
„naturalny aromat”, więc pewnie niejeden obrońca praw zwierząt
regularnie takie cudeńko pochłania.
Tymczasem obecna w
większości serów podpuszczka to nic innego jak enzym trawienny
pobrany z cielęcego żołądka. To jednak i tak nic w porównaniu z
wpieprzaniem zmieszanej z kaszą, podrobami i cebulą krwi
upchniętej w świńskie jelita. Kaszanka to przecież nasz narodowy
specjał, mimo że trafiła do nas z Niemiec gdzieś w okolicach XVII
wieku. Naprawdę poważnie zastanawiam się, czemu pan Bosak i jemu
podobni widzą wywołujący odruch wymiotny unijny zamach na polską tradycję w
stworzonym w warunkach laboratoryjnych mięsie, wegańskich
produktach udających paróweczkę oraz w
omawianym tu świerszczu, a
powieka nawet im nie drgnie podczas konsumpcji krwio-kaszy we
fragmencie świńskiego układu wydalniczego czy zajadania się
lodami wzbogaconymi o aromat z analnego gruczołu jakiegoś gryzonia.
A może po prostu ich trochę przeceniam i ci wszyscy oburzeni
robaczą mąką prawoskrętni obrońcy „normalności” faktycznie
nigdy nie zadali sobie trudu zadumy nad własnym kotletem
powszednim?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą