Teraz, jak już zupełnie wyschłem, to opowiem wam jak było wczoraj. Kojarzycie jak pokazują we wiadomościach ulewę, i jakiegoś durnia, który przedziera się do pół łydki w wodzie przez ulicę? Otóż jednym z tych durni byłem wczoraj ja. Siedzieliśmy u teściów i wyglądało jakby zrobiła się przerwa w nawałnicy. Stwierdziliśmy, że wykorzystamy moment i pójdziemy na przystanek
Wyszliśmy z bloku, odpalam papierosa i patrzę w niebo. Dwie czarne chmury przedzielał wąziutki pasek niebieskiego nieba.
- kot - mówię - jak to się spotka, to będzie kurwa armaggiedon.
Jakieś trzy minuty później się zaczęło
Ciemno jak w murzyńskiej chacie, jakbym miał sukienkę, to by mi ją podwiewało na twarz, ściana wody z każdej strony. Mija nas jakiś gość na rowerze, i uśmiechnięty krzyczy między uderzeniami piorunów
- Taki kurwa kapuśniaczek prawda?
- Jasne - odkrzykujemy - to gówno nawet nie wygląda groźnie
Ale było, bo strach pod drzewami przechodzić. Jakoś dotarliśmy do jednego ze skrzyżowań, tam kałuża po wspomniane pół łydki
- jak mnie jakieś auto ochlapie, to bydlaka zatłukę - mówię, ogólnie guano widzę, bo woda spływa mi po okularach jakby się lała z Niagary, ale już po chwili jakaś biała Corsa rozbryzguje kałużę, chlapiąc mnie od góry do dołu
- O ty ch*ju - krzyczy za nim Monia
Potem przebrnęliśmy przez rzekę, która w normalnym dniu nazywa się ulicą Powsińską, dobrnęliśmy na przystanek i jak rzadko kiedy, zacząłem się modlić, żeby w autobusie nie było klimatyzacji, bo bym zamarzł
Szczęściem, nie było, a wieczorem przy piwku uznaliśmy, że przygoda była ku*wa epicka