"Istnieje empirycznie potwierdzona zasada, ze lepiej w pracy, nauce i łóżku radzą sobie ludzie, którzy rano spożywają obfity posiłek okarty na węglowodanach. Czy wynika z tego, że śniadania powinny być obowiązkowe? Bo widzę, że wyznajesz podejście ładnie przedstawione w Seksmisji:
- Nie jem i nie będę jadł!!!
- Trzeba będzie karmić... dożylnie."
Nie, nie wyznaję takiego podejścia. Nie widzę wszystkiego na czarno-biało. Ponieważ po raz kolejny atakujesz mój argument za pomocą tej samej metody, coś wyjaśnię. To, że uważam, iż jeśli w stosunku do obywatela X1 jest lepsze niż X2 z punktu widzenia państwa, to państwo powinno wymuszać na obywatelach X1, nie oznacza automatycznie, iż jeśli w stosunku do obywatela Y1 jest lepsze niż Y2 z punktu widzenia państwa, to państwo powinno wymuszać na obywatelach Y1. Z bardzo prostej przyczyny: jeśli nie zjesz posiłku, radzisz sobie gorzej przez ten jeden dzień, w którym nie zjesz posiłku (tak samo zresztą jak przymus szkolny nie oznacza, że policja przyprowadza każdego, kto przez jeden dzień wagaruje). Clue jednak jest w czym innym.
Do obywatela, który nie będzie się ekstremalnie zdrowo odżywiał, państwo ma znacznie mniejsze szanse dużo i długofalowo dopłacać niż do takiego, który nie będzie wyedukowany. To raz.
Dwa: braki w odżywianiu się zauważone u 40-latka można w dzisiejszych czasach nadrobić kilkoma hipertabletkami i zmienioną dietą, jeśli delikwent nie rozwalił sobie żołądka, to można to zrobić w parę miesięcy. U tego samego 40-latka braków w edukacji prawdopodobnie nadrobić się już nie da.
Trzy: dlatego właśnie państwo nie zmusza do zdrowego odżywiania się, co nie oznacza, iż go nie sugeruje. Sugeruje, i to w bardzo konkretnym wymiarze: finansowym. Zauważ, że po to właśnie VAT jest zróżnicowany, żeby państwo za jego pomocą mogło wspierać kupno pewnych rzeczy kosztem innych. Dlatego niski lub zerowy jest na książki, artykuły pierwszej potrzeby i zdrową żywność, a wysoki jest na colę i chipsy, a na alkohol oprócz wysokiego VAT-u dochodzi jeszcze akcyza. Przy czym wszystko byłoby w porządku i nawet nie psioczyłbym na ten VAT, gdyby był tu z głową ustawiony związek przyczynowo-skutkowy. To znaczy: VAT jest taki a nie inny nie po to, żeby był, tylko po to, żeby VAT uzyskany ze sprzedaży czipsów przeznaczyć na służbę zdrowia, gdyż istnieje większe prawdopodobieństwo, że konsument czipsów z niej skorzysta, niż że zrobi to konsument zdrowej żywności. Minimalnie większe, podobnie zresztą, jak ta złotówka (niecała) VAT-u to minimalne z punktu widzenia służby zdrowia dofinansowanie, ale zawsze.
:Richiter
"koszty jakie może ponieść tylko duży podmiot (czyli albo państwo, albo międzynarodowy koncern - w sumie więc wychodzi, że żadnego wolnego rynku nie ma)."
Może by tak więc - ot, dla próby - zobaczyć, jak to jest, gdy wybierze się drugą opcję? Z międzynarodowym koncernem? Poza tym ani państwo, ani koncern same tego nie finansują. Koncerny biorą kredyty i wchodzą na giełdę, państwo prywatyzuje (też de facto wchodząc na giełdę). Tylko że jeśli robi to koncern, to finansowo bardziej z głową. Poza tym państwu najczęściej nie wolno podejmować decyzji obarczonych jakimkolwiek finansowym ryzykiem, koncern zaś może to zrobić, a takie decyzje najczęściej są słuszne. A nawet jeśli w jednym przypadku na sto okażą się niesłuszne i koncern zbankrutuje, to przecież złoża ropy od tego nie wyparują. Ludzkość ich nie straci.
"istnieje bardzo ciekawy instrument walki z agresorem - embargo."
Które w praktyce można łamać mniej lub bardziej oficjalnie. Co z tego, że USA nałoży embargo na Iran, jeśli dostanie on broń z Chin albo Korei? A jakie prawo ma USA żeby zabronić Chińczykom handlu z Irańczykami? Można oczywiście nakładać embargo i na Chiny. Tylko jeśli nałoży się je w końcu na wszystkich albo na prawie wszystkich, to ciśnie się na usta pytanie: kto na kogo?
"A ja zauważyłem, że nie trudno było uczyć w sytuacji gdzie cała wiedza znana ludzkości była dostępna w kilku opasłych tomach. Do tego nie potrzeba było państwowego systemu, wystarczyły utarte zwyczaje."
Prawie zgoda, o ile zdefiniujesz w miarę precyzyjnie moment, w którym ta wiedza zaczęła przekraczać możliwości utartych zwyczajów. Możesz datą, wydarzeniem historycznym, ilością wiedzy, etc. Tylko zrób to tak, żeby zakładając istnienie wehikułu czasu można było na podstawie Twojej informacji cofnąć się w czasie i zmienić zwyczaje w optymalnym momencie. Możesz założyć, że biorę na siebie przekonanie ludzi do nowych zwyczajów.
"Uniwersytety to kończyli królewskie (czyli państwowe) zarówno polskie jak i zagraniczne. La Fayette, Carnot, Napoleon i jego kohorta również"
Nie obaliłeś tutaj zamysłów a, ponieważ z tego, że były one państwowe, nie wynikało wówczas jeszcze ani to, że były bezpłatne, ani że obowiązkowe, ani że dostępne dla każdego człowieka z każdej kasty społecznej. De facto były więc - z rynkowego punktu widzenia - jak prywatne zmonopolizowane twory. Kto chciał, ten korzystał.
Co do śniadań na poziomie zakładów pracy, też się nie zgodzę. Spotyka się wyjścia integracyjne na obiady, spotyka się dofinansowanie tychże, ale nie spotyka się fizycznego przymusu jedzenia zdrowo. Jeśli nie mam racji, powiedz gdzie się spotyka. Tylko gwarantuję, że jak przyjdzie tam PIP, to ukróci.
Dyskusję jest sens kontynuować. Po pierwsze: nowych wątków jakoś nikt się nie kwapi zakładać (nie będę raczej zakładał trzeciego z rzędu), po drugie: może nie rozmawiamy już za bardzo o równości, ale o wolności i o państwie jak najbardziej.
Pozdrawiam,
--
Pietshaq na YouTube